"The best color in the whole world is the one that looks good on you"... WingsOfEnvy to blog o urodzie, zdrowiu, kosmetykach. Angielska strona: www.WingsOfEnvy.com.

26 stycznia 2014

Ha! To znowu ja! :)

Jakiś czas temu pisałam o nowym projekcie, nad którym pracujemy z moim ulubionym fotografem. Dziś spieszę z kolejnym zdjęciem naszego autorstwa, które "zmajstrowaliśmy" dla salonu fryzjerskiego Beauty Academy z Dun Laoghaire. 

Tym razem będzie bardziej... cukierkowo :) Osobiście wolę nieco cięższe klimaty, ale generalnie jestem zadowolona z efektu końcowego :)

Przyznam szczerze, że zdjęcie powstało całkiem spontanicznie - nie mieliśmy konkretnej koncepcji, co się rzadko zdarza. Zazwyczaj planujemy każdą sesję, dopracowujemy szczegóły - pozostawiamy sobie jednak sporo luzu, by mieć miejsce na improwizację. Staramy się jednak, by każda nasza praca opowiadała jakaś historię, by niosła ze sobą emocje. 

Tym razem postawiliśmy na symbolikę. Nie chcę narzucać nikomu interpretacji, więc powiem tylko, że "znaczenia" doszukuję się tu przede wszystkim w zegarze, makach, bajkowym ubraniu i szalonej fryzurze. 


Lost time is never found again...

Zdjęcie, makijaż, stylizacja: ConFusion
Włosy: Renata Zaborek
Gorset oraz nakrycie głowy: Claire Garvey
Modelka: Roma Sawicki

Jestem bardzo ciekawa, jak Wy odbieracie to zdjęcie? Jaka jest Wasza interpretacja? Doszukaliście się tu jakiegoś przesłania? Jeśli tak, to koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzu. Będzie mi niezmiernie miło!

Ha! Właściwie toooo... przyszło mi do głowy, ze mogłabym z tego urządzić małą zabawę :)

___________
UWAGA: KONKURS! :)

Spośród wszystkich propozycji wybiorę jedną, która najbardziej przypadnie mi do gustu. Autor/ka otrzyma ode mnie mały upominek - paletkę cieni z Wet n Wild (wybiorę 2 osoby).


Wyniki ogłoszę 9 lutego (poniżej w tym poście). Wymagania? Kreatywność :) 
No i oczywiście zapraszam do dołączenia do obserwatorów :)

Dobra, lecę psiaka wyprowadzić, póki pogoda dopisuje :) Paaa!
Xx

___________
WYNIKI! (edit: 10/02)

Ha! Zegar wybił północ! Czas na ogłoszenie wyników naszej małej zabawy!
Przede wszystkim dziękuję za komentarze! Jest mi niezmiernie miło i gdybym mogła, to każdej z Was wysłałabym mały upominek, ale jak wiecie, mam tylko 2 paletki. Tym razem powędrują one do:

- Arcy Joko
- Celiny Martyniak
- Amelianka natomiast otrzyma nagrodę specjalną :)

Wymienione powyżej dziewczyny proszę o kontakt emailowy: wingsofenvy@gmail.com lub info@wingsofenvy.com :)

Buziole! No i miłego poniedziałku!

Ha! To znowu ja! :)

Jakiś czas temu pisałam o nowym projekcie, nad którym pracujemy z moim ulubionym fotografem. Dziś spieszę z kolejnym zdjęciem naszego autorstwa, które "zmajstrowaliśmy" dla salonu fryzjerskiego Beauty Academy z Dun Laoghaire. 

Tym razem będzie bardziej... cukierkowo :) Osobiście wolę nieco cięższe klimaty, ale generalnie jestem zadowolona z efektu końcowego :)

Przyznam szczerze, że zdjęcie powstało całkiem spontanicznie - nie mieliśmy konkretnej koncepcji, co się rzadko zdarza. Zazwyczaj planujemy każdą sesję, dopracowujemy szczegóły - pozostawiamy sobie jednak sporo luzu, by mieć miejsce na improwizację. Staramy się jednak, by każda nasza praca opowiadała jakaś historię, by niosła ze sobą emocje. 

Tym razem postawiliśmy na symbolikę. Nie chcę narzucać nikomu interpretacji, więc powiem tylko, że "znaczenia" doszukuję się tu przede wszystkim w zegarze, makach, bajkowym ubraniu i szalonej fryzurze. 


Lost time is never found again...

Zdjęcie, makijaż, stylizacja: ConFusion
Włosy: Renata Zaborek
Gorset oraz nakrycie głowy: Claire Garvey
Modelka: Roma Sawicki

Jestem bardzo ciekawa, jak Wy odbieracie to zdjęcie? Jaka jest Wasza interpretacja? Doszukaliście się tu jakiegoś przesłania? Jeśli tak, to koniecznie podzielcie się swoimi wrażeniami w komentarzu. Będzie mi niezmiernie miło!

Ha! Właściwie toooo... przyszło mi do głowy, ze mogłabym z tego urządzić małą zabawę :)

___________
UWAGA: KONKURS! :)

Spośród wszystkich propozycji wybiorę jedną, która najbardziej przypadnie mi do gustu. Autor/ka otrzyma ode mnie mały upominek - paletkę cieni z Wet n Wild (wybiorę 2 osoby).


Wyniki ogłoszę 9 lutego (poniżej w tym poście). Wymagania? Kreatywność :) 
No i oczywiście zapraszam do dołączenia do obserwatorów :)

Dobra, lecę psiaka wyprowadzić, póki pogoda dopisuje :) Paaa!
Xx

___________
WYNIKI! (edit: 10/02)

Ha! Zegar wybił północ! Czas na ogłoszenie wyników naszej małej zabawy!
Przede wszystkim dziękuję za komentarze! Jest mi niezmiernie miło i gdybym mogła, to każdej z Was wysłałabym mały upominek, ale jak wiecie, mam tylko 2 paletki. Tym razem powędrują one do:

- Arcy Joko
- Celiny Martyniak
- Amelianka natomiast otrzyma nagrodę specjalną :)

Wymienione powyżej dziewczyny proszę o kontakt emailowy: wingsofenvy@gmail.com lub info@wingsofenvy.com :)

Buziole! No i miłego poniedziałku!

20 stycznia 2014

Dzień doberek :)

Jakiś czas temu zebrało mnie na porządki w toaletce. Należę do osób, które przykładają znacznie większą uwagę do makijażu oczu niż ust, stąd spodziewałam się dość pokaźnych zbiorów cieni i innych mazideł do powiek, ale skąd wzięło się u mnie tyle szminek i błyszczyków? To nieco przerażające. Kiedy ja to wszystko zdążyłam nakupować? Tak czy siak, dzięki porządkom przypomniałam sobie o kilku produktach, których od dawna nie używałam. 

Dziś spieszę do Was z recenzją sztyftów Revlon Just Bitten Kissable Balm Stains, które z założenia mają być połączeniem balsamu do ust oraz produktu typu „stain”, długotrwale barwiącego usta. 

Do wyboru mamy zdaje się około 7 kolorków (lub 12 w zależności od kraju) od cielistych poprzez żywe róże i czerwienie do głębokich burgundów. W moje łapki wpadły:

Honey - delikatny, codzienny kolorek, niewiele różniący się od naturalnej barwy ust;
Crush - mocny kolor, bordo z domieszką fioletu;
Darling - przydymiony, liliowy odcień;
Cherish - delikatny, różowy kolor.

Przyznam, że nie było łatwo zadecydować :) Pamiętam, że początkowo wybrałam tylko jeden kolorek – Honey – szukałam czegoś, co mogłabym stosować na co dzień, a ten zdawał się być idealny. Szybko wróciłam po więcej. Bardzo spodobało mi się wykończenie oraz długotrwały efekt, więc bez zastanowienia złapałam kolejne 3 Balm Stainy. Łatwo wywnioskować, że produkty całkiem przypadły mi do gustu. 

Oto jak się prezentują swatche (kolejność od dołu: Honey, Cherish, Darling, Crush):



I zbliżenie (kolejność od dołu: Honey, Cherish, Darling, Crush):



Plusy:
✓ opakowanie jest solidnie wykonane - wysokiej jakości plastik; wysuwana kredka, której nie trzeba temperować;
✓ konsystencja - jest dość twarda (nie warzy się, nie klei się i nie roztapia pod wpływem ciepła), ale mimo to pięknie sunie po ustach. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z kredkami świecowymi;
✓ produkt jest niezwykle wydajny;
✓ lekko nawilża usta - tworzy na nich tak jakby "woskową" warstwę ochronną (spotkałam się co prawda z mieszanymi opiniami na ten temat);
✓ wykończenie jest błyszczące (po "zjedzeniu" pozostaje sam kolor);
✓ efekt można stopniować - pierwsza warstwa jest dość transparentna i delikatna, kolejne warstwy znacznie wzmacniają kolor;
✓ kolor jest długotrwały - "wżera się" w usta i pozostaje widoczny przez kilka godzin;
✓ nie podkreśla suchych skórek (tutaj opinie również są podzielone - na moich ustach sprawuje się nieźle);
✓ dość równomiernie schodzi (jaśniejsze kolory);
✓  nie tworzy prześwitów;

Minusy: 
✗ mentolowy, nieco drażniący zapach;
✗ mimo, że produkt lekko nawilża, nie można przypisac mu właściwości typowego balsamu;
✗ ciemniejsze kolory schodzą dość nierównomiernie - mogą pozostawiać obwódkę na ustach (przy "zjadaniu się");
✗ cena (około 8-10 euro za 2.7g).

No, to chyba na tyle. Mam nadzieję, że nic nie pominęłam. Używałyście tego produktu? Co o nim myślicie?
Xx

Dzień doberek :)

Jakiś czas temu zebrało mnie na porządki w toaletce. Należę do osób, które przykładają znacznie większą uwagę do makijażu oczu niż ust, stąd spodziewałam się dość pokaźnych zbiorów cieni i innych mazideł do powiek, ale skąd wzięło się u mnie tyle szminek i błyszczyków? To nieco przerażające. Kiedy ja to wszystko zdążyłam nakupować? Tak czy siak, dzięki porządkom przypomniałam sobie o kilku produktach, których od dawna nie używałam. 

Dziś spieszę do Was z recenzją sztyftów Revlon Just Bitten Kissable Balm Stains, które z założenia mają być połączeniem balsamu do ust oraz produktu typu „stain”, długotrwale barwiącego usta. 

Do wyboru mamy zdaje się około 7 kolorków (lub 12 w zależności od kraju) od cielistych poprzez żywe róże i czerwienie do głębokich burgundów. W moje łapki wpadły:

Honey - delikatny, codzienny kolorek, niewiele różniący się od naturalnej barwy ust;
Crush - mocny kolor, bordo z domieszką fioletu;
Darling - przydymiony, liliowy odcień;
Cherish - delikatny, różowy kolor.

Przyznam, że nie było łatwo zadecydować :) Pamiętam, że początkowo wybrałam tylko jeden kolorek – Honey – szukałam czegoś, co mogłabym stosować na co dzień, a ten zdawał się być idealny. Szybko wróciłam po więcej. Bardzo spodobało mi się wykończenie oraz długotrwały efekt, więc bez zastanowienia złapałam kolejne 3 Balm Stainy. Łatwo wywnioskować, że produkty całkiem przypadły mi do gustu. 

Oto jak się prezentują swatche (kolejność od dołu: Honey, Cherish, Darling, Crush):



I zbliżenie (kolejność od dołu: Honey, Cherish, Darling, Crush):



Plusy:
✓ opakowanie jest solidnie wykonane - wysokiej jakości plastik; wysuwana kredka, której nie trzeba temperować;
✓ konsystencja - jest dość twarda (nie warzy się, nie klei się i nie roztapia pod wpływem ciepła), ale mimo to pięknie sunie po ustach. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z kredkami świecowymi;
✓ produkt jest niezwykle wydajny;
✓ lekko nawilża usta - tworzy na nich tak jakby "woskową" warstwę ochronną (spotkałam się co prawda z mieszanymi opiniami na ten temat);
✓ wykończenie jest błyszczące (po "zjedzeniu" pozostaje sam kolor);
✓ efekt można stopniować - pierwsza warstwa jest dość transparentna i delikatna, kolejne warstwy znacznie wzmacniają kolor;
✓ kolor jest długotrwały - "wżera się" w usta i pozostaje widoczny przez kilka godzin;
✓ nie podkreśla suchych skórek (tutaj opinie również są podzielone - na moich ustach sprawuje się nieźle);
✓ dość równomiernie schodzi (jaśniejsze kolory);
✓  nie tworzy prześwitów;

Minusy: 
✗ mentolowy, nieco drażniący zapach;
✗ mimo, że produkt lekko nawilża, nie można przypisac mu właściwości typowego balsamu;
✗ ciemniejsze kolory schodzą dość nierównomiernie - mogą pozostawiać obwódkę na ustach (przy "zjadaniu się");
✗ cena (około 8-10 euro za 2.7g).

No, to chyba na tyle. Mam nadzieję, że nic nie pominęłam. Używałyście tego produktu? Co o nim myślicie?
Xx

16 stycznia 2014

Łooo! Właśnie spojrzałam w lustro i hmm... przeraziłam się! Nie dość, że ostatnio jestem mega przemęczona, to jeszcze bierze mnie jakieś choróbsko... Istny zombiaczek - czerwone oczy, przesuszona buzia i trupio-blada skóra... Oj, dawno tak kiepsko nie wyglądałam. Trzeba coś z tym zrobić.

W takich momentach sięgam zazwyczaj po nawilżające maseczki i balsam brązujący. Dziś skupię się na tym drugim.

Przyznam szczerze, że nie uznaję sztucznego opalania się na solarium. Sama myśl o tym wywołuje u mnie klaustrofobiczne odczucia. Nie cierpię również typowych samoopalaczy, głównie ze względu na ich okropny zapach. Jest on dla mnie po prostu nie do zniesienia. Próbowałam kilku produktów z tej kategorii i wszystkie, tuż po pierwszym użyciu, lądowały w koszu, a ja pod prysznicem :)

Jakiś czas temu koleżanka poleciła mi Dove Summer Glow - balsam, który stopniowo nadaje koloryt skórze i, według niej, nie śmierdzi aż tak koszmarnie. Byłam bardzo sceptycznie do niego nastawiona. Postanowiłam jednak spróbować i... w sumie nie żałuję.


Z tego, co się orientuję Dove wypuścił wersję zarówno dla jasnej, jak i śniadej karnacji. Opcją dodatkową są tu rozświetlające drobinki. Ja posiadam wersję z drobinkami dla śniadej cery.

Efekt? 
Sami oceńcie:

Przed
Po

Plusy:
✓ Typowy dla samoopalacza zapach jest co prawda lekko wyczuwalny na kilka godzin po aplikacji, ale nie ma tragedii (balsam nakładam na noc, rano biorę prysznic - da się przeżyć).
✓ Balsam nadaje ładny, naturalny kolor.
✓ Efekt widoczny jest już po 2-3 dniach codziennego stosowania.
✓ Aplikacja jest łatwa i przyjemna.
✓ Balsam nie tworzy smug.
✓ Efekt można stopniować.
✓ Lekko nawilża skórę.
✓ Dość szybko się wchłania. Nie klei się.
✓ Nie brudzi ubrań.
✓ Jest tani i ogólnie dostępny (około 3.50 euro w promocji).

Minusy:
✗ Lekko wyczuwalny smrodek.
✗ Nie nadaje się do twarzy - może zapychać.
✗ Po aplikacji sugeruję ściągnąć nadmiar produktu z dłoni mokrym ręczniczkiem - dzięki temu unikniecie efektu "białych rękawiczek" oraz nieestetycznych pomarańczowych plam.

Werdykt? 
Nie jest to produkt idealny, ale z tych, co dotychczas próbowałam, najlepszy.

No, to chyba na tyle.
Jaki jest Wasz ulubiony produkt samoopalający? Możecie coś polecić?

Łooo! Właśnie spojrzałam w lustro i hmm... przeraziłam się! Nie dość, że ostatnio jestem mega przemęczona, to jeszcze bierze mnie jakieś choróbsko... Istny zombiaczek - czerwone oczy, przesuszona buzia i trupio-blada skóra... Oj, dawno tak kiepsko nie wyglądałam. Trzeba coś z tym zrobić.

W takich momentach sięgam zazwyczaj po nawilżające maseczki i balsam brązujący. Dziś skupię się na tym drugim.

Przyznam szczerze, że nie uznaję sztucznego opalania się na solarium. Sama myśl o tym wywołuje u mnie klaustrofobiczne odczucia. Nie cierpię również typowych samoopalaczy, głównie ze względu na ich okropny zapach. Jest on dla mnie po prostu nie do zniesienia. Próbowałam kilku produktów z tej kategorii i wszystkie, tuż po pierwszym użyciu, lądowały w koszu, a ja pod prysznicem :)

Jakiś czas temu koleżanka poleciła mi Dove Summer Glow - balsam, który stopniowo nadaje koloryt skórze i, według niej, nie śmierdzi aż tak koszmarnie. Byłam bardzo sceptycznie do niego nastawiona. Postanowiłam jednak spróbować i... w sumie nie żałuję.


Z tego, co się orientuję Dove wypuścił wersję zarówno dla jasnej, jak i śniadej karnacji. Opcją dodatkową są tu rozświetlające drobinki. Ja posiadam wersję z drobinkami dla śniadej cery.

Efekt? 
Sami oceńcie:

Przed
Po

Plusy:
✓ Typowy dla samoopalacza zapach jest co prawda lekko wyczuwalny na kilka godzin po aplikacji, ale nie ma tragedii (balsam nakładam na noc, rano biorę prysznic - da się przeżyć).
✓ Balsam nadaje ładny, naturalny kolor.
✓ Efekt widoczny jest już po 2-3 dniach codziennego stosowania.
✓ Aplikacja jest łatwa i przyjemna.
✓ Balsam nie tworzy smug.
✓ Efekt można stopniować.
✓ Lekko nawilża skórę.
✓ Dość szybko się wchłania. Nie klei się.
✓ Nie brudzi ubrań.
✓ Jest tani i ogólnie dostępny (około 3.50 euro w promocji).

Minusy:
✗ Lekko wyczuwalny smrodek.
✗ Nie nadaje się do twarzy - może zapychać.
✗ Po aplikacji sugeruję ściągnąć nadmiar produktu z dłoni mokrym ręczniczkiem - dzięki temu unikniecie efektu "białych rękawiczek" oraz nieestetycznych pomarańczowych plam.

Werdykt? 
Nie jest to produkt idealny, ale z tych, co dotychczas próbowałam, najlepszy.

No, to chyba na tyle.
Jaki jest Wasz ulubiony produkt samoopalający? Możecie coś polecić?

12 stycznia 2014

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Oprócz kosmetyków mam jeszcze 2 uzależnienia: 
- słodycze, które wręcz ubóstwiam i nie wyobrażam sobie bez nich życia oraz... 
- biżuterię z Pandory. 

Zaczęło się dość niewinnie (jak to zwykle bywa)... Jakieś 2 lata temu szukałam prezentu dla mamy i przypadkiem wstąpiłam do salonu wyżej wymienionej firmy.  Ogrom tego wszystkiego nieco mnie przeraził. Tyle świecidełek! Tyle kolorów! Przepadłam! I zamiast wyjść z 1 bransoletką i 1 zawieszką wyszłam z 2 bransoletkami i 4 zawieszkami. Oczywiście połowę zatrzymałam dla siebie :) Potem poszło już z górki. Charmsy, klipsy, łańcuszki... Następnie doszły pierścionki - moja najnowsza miłość :) Cudowności! 
Otworzyłam puszkę Pandory... dla mojego portfela! Ostrzegam, jeśli nie jest jeszcze dla Was za późno - trzymajcie się z dala! To złoooo! 

Poważnie mówiąc, to jestem zauroczona Pandorkową biżuterią. Bardzo przypadła mi do gustu sama idea budowania własnej historii. Każda przywieszka niesie ze sobą setki wspomnień. Często przyłapuję się na tym, że bawię się charmsami, obracam je, przekładam i mimowolnie wspominam chwile, z którymi się one kojarzą.  

Pandora zadbała o to, by każda, nawet najbardziej wybredna osoba, znalazła coś dla siebie. W ofercie znajdują się:
- Charmsy: ponad 600 elementów wykonanym ze srebra, 14-karatowego złota lub połączenia złota i srebra;
- Bransoletki: ze srebra, 14-karatowego złota, skórzanych rzemykach lub tekstylnych sznurkach;
- Klipsy (mocowane na łączeniach bransoletek);
- Łańcuszki bezpieczeństwa (dzięki którym nie zgubimy bransoletki, nawet kiedy ta się rozepnie);
- Pierścionki;
- Kolczyki;
- Naszyjniki;
- Zegarki.

Jako, że na mnie dużo lepiej prezentuje się srebro, moje zbiory opierają się głównie na tym metalu. Obecnie mam 3 bransoletki: jedna ma złotawe dodatki, druga utrzymana jest w tonacji brązowej, a trzecią urozmaicają fioletowe i różowe kamienie. Poniżej prezentuję moje pierwsze zdobycze - moje złotawe i brązowe love :)


W wolnej chwili cyknę fotki fioletowej bransoletki, która swoją drogą zaczyna się powoli zapełniać.

A Wy co myślicie o Pandorce? Lubicie? Czy raczej stronicie?

Pozdrawiam cieplutko i życzę przyjemnej niedzieli!   
Xx

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Oprócz kosmetyków mam jeszcze 2 uzależnienia: 
- słodycze, które wręcz ubóstwiam i nie wyobrażam sobie bez nich życia oraz... 
- biżuterię z Pandory. 

Zaczęło się dość niewinnie (jak to zwykle bywa)... Jakieś 2 lata temu szukałam prezentu dla mamy i przypadkiem wstąpiłam do salonu wyżej wymienionej firmy.  Ogrom tego wszystkiego nieco mnie przeraził. Tyle świecidełek! Tyle kolorów! Przepadłam! I zamiast wyjść z 1 bransoletką i 1 zawieszką wyszłam z 2 bransoletkami i 4 zawieszkami. Oczywiście połowę zatrzymałam dla siebie :) Potem poszło już z górki. Charmsy, klipsy, łańcuszki... Następnie doszły pierścionki - moja najnowsza miłość :) Cudowności! 
Otworzyłam puszkę Pandory... dla mojego portfela! Ostrzegam, jeśli nie jest jeszcze dla Was za późno - trzymajcie się z dala! To złoooo! 

Poważnie mówiąc, to jestem zauroczona Pandorkową biżuterią. Bardzo przypadła mi do gustu sama idea budowania własnej historii. Każda przywieszka niesie ze sobą setki wspomnień. Często przyłapuję się na tym, że bawię się charmsami, obracam je, przekładam i mimowolnie wspominam chwile, z którymi się one kojarzą.  

Pandora zadbała o to, by każda, nawet najbardziej wybredna osoba, znalazła coś dla siebie. W ofercie znajdują się:
- Charmsy: ponad 600 elementów wykonanym ze srebra, 14-karatowego złota lub połączenia złota i srebra;
- Bransoletki: ze srebra, 14-karatowego złota, skórzanych rzemykach lub tekstylnych sznurkach;
- Klipsy (mocowane na łączeniach bransoletek);
- Łańcuszki bezpieczeństwa (dzięki którym nie zgubimy bransoletki, nawet kiedy ta się rozepnie);
- Pierścionki;
- Kolczyki;
- Naszyjniki;
- Zegarki.

Jako, że na mnie dużo lepiej prezentuje się srebro, moje zbiory opierają się głównie na tym metalu. Obecnie mam 3 bransoletki: jedna ma złotawe dodatki, druga utrzymana jest w tonacji brązowej, a trzecią urozmaicają fioletowe i różowe kamienie. Poniżej prezentuję moje pierwsze zdobycze - moje złotawe i brązowe love :)


W wolnej chwili cyknę fotki fioletowej bransoletki, która swoją drogą zaczyna się powoli zapełniać.

A Wy co myślicie o Pandorce? Lubicie? Czy raczej stronicie?

Pozdrawiam cieplutko i życzę przyjemnej niedzieli!   
Xx

10 stycznia 2014

Dzień dobry :)

Jak już z pewnością zauważyliście, dość kiepsko u mnie z systematycznością (jeśli chodzi o bloga). Wiąże się to przede wszystkim z brakiem czasu i dużą ilością zajęć dodatkowych. Nie chcę się ciągle tłumaczyć sama przed sobą, stąd też postanowiłam zacząć organizować sobie czas poprzez notowanie wszystkiego, co mam do zrobienia. Próbowałam różnych aplikacji na telefon, kalendarzy online i innych, ale to nie działa - należę do osób, dla których pewnych rzeczy (jak papierowe notatniki czy książki) nie da się po prostu zastąpić przez elektroniczne odpowiedniki.

Dziś w czasie lunchu wybrałam się do pobliskiego Easona na polowanie. Moim celem był oczywiście organizer. Niestety, jestem dość wybredna i nie udało mi się znaleźć czegoś, co w 100% odpowiadałoby moim wymaganiom. Zabrałam się więc do grzebania w Internecie i "projektowania" mojego idealnego plannera, którego mogłabym używać między innymi do:
- planowania danego miesiąca (kalendarz roczny),
- rozpisywania zajęć w danym tygodniu (np. tygodniowa rozpiska postów),
- planowania dnia (co do godziny - tego będę używać głównie w pracy),
- szczegółowego planowania wpisów na bloga (uhuhu brainstorming!),
- śledzenia swoich poczynań na blogu (statystyki - tak, żeby wiedzieć, jak idą postępy),
- checklist (odhaczanie rutynowych blogowych "czynności").

Jutro zabieram się do drukowania! Zdecydowałam się na układ poziomy. Zastanawiam się jeszcze nad formatem (A6? A4?). No i okładka! Ale to już jutro, bo dziś padam już ze zmęczenia :)

Oto, co udało mi się stworzyć. Pod obrazkami znajdziecie linki do pobrania plików w formacie PDF, na wypadek, gdybyście chcieli zbudować swój własny organizer :) Mam nadzieję, że coś się przyda.

1. Kalendarz 2014 (12 miesięcy):
Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: 12 stron.

2. Plan tygodnia (+ notatki i lista do zrobienia):



Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: 4 na dany miesiąc lub według uznania.

3. Plan dnia (godzinny + listy: do zapamiętania, do zrobienia, skontaktuj się z, pomysły, cytat dnia):


Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: 7 na dany tydzień lub według uznania.

4. Planowanie postów na bloga (pomysły, recenzje, rozdania, informacje dodatkowe + promocja, słowa kluczowe, zdjęcia itp.):



Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: według uznania.

5. Statystyki bloga (śledzimy swoje poczynania :P):


Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: według uznania.

6. Checklista (spis podstawowych czynności związanych z blogiem): 


Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: według uznania.

No, to chyba na tyle :)
Pozdrawiam cieplutko!
Xx

Dzień dobry :)

Jak już z pewnością zauważyliście, dość kiepsko u mnie z systematycznością (jeśli chodzi o bloga). Wiąże się to przede wszystkim z brakiem czasu i dużą ilością zajęć dodatkowych. Nie chcę się ciągle tłumaczyć sama przed sobą, stąd też postanowiłam zacząć organizować sobie czas poprzez notowanie wszystkiego, co mam do zrobienia. Próbowałam różnych aplikacji na telefon, kalendarzy online i innych, ale to nie działa - należę do osób, dla których pewnych rzeczy (jak papierowe notatniki czy książki) nie da się po prostu zastąpić przez elektroniczne odpowiedniki.

Dziś w czasie lunchu wybrałam się do pobliskiego Easona na polowanie. Moim celem był oczywiście organizer. Niestety, jestem dość wybredna i nie udało mi się znaleźć czegoś, co w 100% odpowiadałoby moim wymaganiom. Zabrałam się więc do grzebania w Internecie i "projektowania" mojego idealnego plannera, którego mogłabym używać między innymi do:
- planowania danego miesiąca (kalendarz roczny),
- rozpisywania zajęć w danym tygodniu (np. tygodniowa rozpiska postów),
- planowania dnia (co do godziny - tego będę używać głównie w pracy),
- szczegółowego planowania wpisów na bloga (uhuhu brainstorming!),
- śledzenia swoich poczynań na blogu (statystyki - tak, żeby wiedzieć, jak idą postępy),
- checklist (odhaczanie rutynowych blogowych "czynności").

Jutro zabieram się do drukowania! Zdecydowałam się na układ poziomy. Zastanawiam się jeszcze nad formatem (A6? A4?). No i okładka! Ale to już jutro, bo dziś padam już ze zmęczenia :)

Oto, co udało mi się stworzyć. Pod obrazkami znajdziecie linki do pobrania plików w formacie PDF, na wypadek, gdybyście chcieli zbudować swój własny organizer :) Mam nadzieję, że coś się przyda.

1. Kalendarz 2014 (12 miesięcy):
Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: 12 stron.

2. Plan tygodnia (+ notatki i lista do zrobienia):



Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: 4 na dany miesiąc lub według uznania.

3. Plan dnia (godzinny + listy: do zapamiętania, do zrobienia, skontaktuj się z, pomysły, cytat dnia):


Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: 7 na dany tydzień lub według uznania.

4. Planowanie postów na bloga (pomysły, recenzje, rozdania, informacje dodatkowe + promocja, słowa kluczowe, zdjęcia itp.):



Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: według uznania.

5. Statystyki bloga (śledzimy swoje poczynania :P):


Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: według uznania.

6. Checklista (spis podstawowych czynności związanych z blogiem): 


Plik PDF (przygotowany do druku) można pobrać TUTAJ.
Ilość stron do druku: według uznania.

No, to chyba na tyle :)
Pozdrawiam cieplutko!
Xx

5 stycznia 2014

Dzień doberek!

Dziś spieszę do Was ze spóźnionymi, aczkolwiek płynącymi ze szczerego serducha, życzeniami noworocznymi :) Mam nadzieję, że rok 2014 będzie lepszy od poprzedniego. Niech się spełnią wszystkie Wasze marzenia! I pamiętajcie: DREAM BIG! :) Warto!

Przyznam szczerze, że jestem mega zaskoczona tym, co przyniósł ubiegły rok. 13-ka wcale nie była dla mnie taka pechowa... Wręcz przeciwnie, z czego oczywiście niezmiernie się cieszę! :) Tak... 2013 był dla mnie przełomowym rokiem - nie tylko w odniesieniu do życia prywatnego, ale również i zawodowego. Jestem z siebie dumna - udało mi się osiągnąć większość wyznaczonych celów, spełniłam swoje największe marzenie, no i najważniejsze... znalazłam szczęście :)

No, ale dosyć tej prywaty! Post miał być o nowym projekcie! Do rzeczy!

ConFusion to projekt, nad którym pracujemy obecnie z moim ulubionym fotografem (ja oczywiście zajmuję się wizażem oraz stylizacjami). Nasza przygoda rozpoczęła się około 6 lat temu od pstrykania luźnych sesyjek i ślubów. 2 lata temu zaczęliśmy myśleć o naszej pasji nieco poważniej. Długoletnia przyjaźń, takie same zainteresowania i podobne gusta pozwoliły nam na stworzenie prawdziwego Dream Team. Kochamy spędzać długie godziny na planowaniu sesji, analizowaniu kadrów i wymyślaniu coraz to nowych wyzwań. Mam nadzieję, że w przyszłości ConFusion przerodzi się w coś nieco większego - zobaczymy, co czas przyniesie.

Oto nasza pierwsza praca:


Only great passions can elevate the soul to great things...  

Zdjęcie, makijaż, stylizacja: ConFusion
Włosy: Renata Zaborek
Biżuteria: Claire Garvey
Modelka: Gosia Zagorska 

Co myślicie? 

Ach, no i zapraszam do polubienia naszej stronki na Facebooku:


Dzięki!
Xx

Dzień doberek!

Dziś spieszę do Was ze spóźnionymi, aczkolwiek płynącymi ze szczerego serducha, życzeniami noworocznymi :) Mam nadzieję, że rok 2014 będzie lepszy od poprzedniego. Niech się spełnią wszystkie Wasze marzenia! I pamiętajcie: DREAM BIG! :) Warto!

Przyznam szczerze, że jestem mega zaskoczona tym, co przyniósł ubiegły rok. 13-ka wcale nie była dla mnie taka pechowa... Wręcz przeciwnie, z czego oczywiście niezmiernie się cieszę! :) Tak... 2013 był dla mnie przełomowym rokiem - nie tylko w odniesieniu do życia prywatnego, ale również i zawodowego. Jestem z siebie dumna - udało mi się osiągnąć większość wyznaczonych celów, spełniłam swoje największe marzenie, no i najważniejsze... znalazłam szczęście :)

No, ale dosyć tej prywaty! Post miał być o nowym projekcie! Do rzeczy!

ConFusion to projekt, nad którym pracujemy obecnie z moim ulubionym fotografem (ja oczywiście zajmuję się wizażem oraz stylizacjami). Nasza przygoda rozpoczęła się około 6 lat temu od pstrykania luźnych sesyjek i ślubów. 2 lata temu zaczęliśmy myśleć o naszej pasji nieco poważniej. Długoletnia przyjaźń, takie same zainteresowania i podobne gusta pozwoliły nam na stworzenie prawdziwego Dream Team. Kochamy spędzać długie godziny na planowaniu sesji, analizowaniu kadrów i wymyślaniu coraz to nowych wyzwań. Mam nadzieję, że w przyszłości ConFusion przerodzi się w coś nieco większego - zobaczymy, co czas przyniesie.

Oto nasza pierwsza praca:


Only great passions can elevate the soul to great things...  

Zdjęcie, makijaż, stylizacja: ConFusion
Włosy: Renata Zaborek
Biżuteria: Claire Garvey
Modelka: Gosia Zagorska 

Co myślicie? 

Ach, no i zapraszam do polubienia naszej stronki na Facebooku:


Dzięki!
Xx