"The best color in the whole world is the one that looks good on you"... WingsOfEnvy to blog o urodzie, zdrowiu, kosmetykach. Angielska strona: www.WingsOfEnvy.com.

17 grudnia 2013

No to się popisałam… ostatni post dodany ponad miesiąc temu… Wstyd i hańba!!! Kurczę no, nie pozostaje mi nic innego, jak spuścić grzecznie wzrok, cichaczem dodać szybkiego pościka i obiecać poprawę :)

Dziś będzie (uwaga, uwaga) pierwszy tag ever – Liebster Blog Award! :)

Gwoli wyjaśnienia:

 *Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Zostałam nominowana przez mademoisellemagdalene, za co oczywiście ślicznie dziękuję :)

Oto moje odpowiedzi:

1. Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?
Moja przygoda z blogowaniem zaczęła się dość niewinnie. W czasie, kiedy powstał mój pierwszy blog, pracowałam w agencji reklamowej. Głównym bodźcem była chęć poznania technologii, pozwalających na zbudowanie interaktywnej strony internetowej. Należę do osób, które nie lubią "nie wiedzieć" i straaaaasznie drażniło mnie, że HTMLe i te inne to dla mnie czarna magia. Zawzięłam się i zaczęłam myszkować w sieci, oglądać tysiące tutoriali i godzinami dłubać przy kodach. W ten oto sposób narodził się mój pierwszy (anglojęzyczny) blog www.WingsOfEnvy.com. Co skłoniło mnie do założenia bloga po polsku www.WingsOfEnvy.blogspot.com? Hmm… chyba najzwyczajniej chęć pisania po polsku.

2. Skąd wzięła się nazwa Twojego bloga?
WingsOfEnvy oznacza tyle, co “skrzydła zazdrości”. Sama nazwa zrodziła się w mojej głowie wiele lat temu. Z jednej strony, nawiązuje ona do zwykłej ludzkiej próżności - każdy z nas chce się w jakimś tam stopniu podobać. A to, co piękne budzi nierzadko zazdrość. Z drugiej strony, kiedy czujemy się piękne, wzrasta w nas poczucie pewności, co z kolei dodaje nam skrzydeł... Mogłabym snuć podobne wywody godzinami, ale zanudziłabym Was na śmierć :)

3. Jaki jest Twój must have (kosmetyczny) na okres jesienno-zimowy?
Na całe szczęście w Irlandii srogiej zimy nie uświadczysz. Mimo to, skóra często potrzebuje dość mocnego "kopa". Zmieniające się temperatury i wiatr nie wpływają na nią zbyt korzystnie. Zimową porą zawsze zaopatrzam się w:

a) Zdecydowanie dobry krem do twarzy! Stawiam na coś treściwego. Tym razem padło na NARS Skin Lipid Support. Jestem mega zadowolona! Recenzja z pewnością pojawi się niebawem.


b) Maseczki i złuszczanie! Lubię mocne zdzieraki - do moich ulubionych należy Origins Modern Friction Nature's Gentle Dermabrasion. Uwieeeeeeeeeeeelbiam! Po peelingu stosuję nawilżającą maseczkę lub okład z oleju arganowego (który, swoją drogą nie zawładną moim sercem).


c) No i oczywiście wynalazek wszechczasów - suchy szampon do włosów. Bez niego spóźniałabym się do pracy 50 zamiast 20 minut... :)



4. Gdybyś miała polecić jeden kosmetyk, który byś wybrała?
Zdecydowanie baza pod cienie do powiek. U mnie sprawdza się Urban Decay Eyeshadow Primer Potion. Nie wyobrażam sobie makijażu oka bez zastosowania niej... Wyblakłe kolory, zebrane cienie w załamaniach powieki oraz rozmazany eyeliner zdecydowanie nie są w moim guście :)

5. Jaka jest Twoja ulubiona część garderoby?
Jeansy! I cieplutki sweter! I mega wygodne Uggi!

6. Czy masz swój kobiecy ideał piękna? Jeśli tak, jakie posiada cechy?
Hmm... podejrzewam, że chodzi tu o cechy czysto fizyczne. Szczerze mówiąc, nie mam jako takiego kobiecego ideału piękna, ale zawsze zwracam uwagę na oczy.

7. Jakie posty lubisz czytać na swoich ulubionych blogach?
- Ulubieńcy miesiąca lub roku;
- Buble kosmetyczne;
- Drogie / tanie produkty warte polecenia;
- Drogie produkty niewarte swojej ceny;
- Niedoceniane produkty;
- Triki kosmetyczne.

8. Jakiej czynności pielęgnacyjnej najbardziej nie lubisz robić?
Jeeeej, chyba najbardziej nie lubię demakijażu. Po pracy wracam wykończona i najchętniej położyłabym się od razu spać, a tu booom! Trzeba zmyć buźkę... Nie lubię również smarować się balsamami i innymi mazidłami - aż wstyd się przyznać, ale po prostu nie chce mi się tego robić. Szykuje się postanowienie noworoczne :)

9. Czy masz swoją ulubioną markę kosmetyczną? Jeśli tak, to jaką?
Nie będę tu oryginalna. Każda marka ma zarówno dobre, jak i kiepskie produkty. Łatwiej będzie mi podzielić to na kategorie:
- Cienie: Inglot, Sleek, UD
- Szminki: MAC, Maybeline, Revlon
- Tusz do rzęs: Max Factor
- Lakiery: China Glaze i Catrice
- Eyelinery: MAC (żelowy), Max Factor (kredka)
- Puder: Bare Minerals

10. Jakich produktów używasz do codziennego makijażu?
O kurczę! Nie ma szans, bym to wszystko wymieniła - to, czego używam zależy głównie od mojego nastroju oraz od tego, co zamierzam sobie na oczkach zmalować. Łatwiej będzie wrzucić fotkę poglądową :)
Kolorówka:


No i podstawa - pielęgnacja:




11. Której części ciała poświęcasz najmniej czasu, jeśli chodzi o pielęgnację?

Dłoniom. A ściślej - skórze dłoni. Właśnie doszło do mnie, że nie posiadam żadnego kremu do rąk... :O

_____

Moje pytania:
1. Jak „od kuchni” wygląda proces przygotowywania wpisu na bloga? Ile czasu Ci to mniej więcej zajmuje?
2. Jakich rad udzieliłabyś / udzieliłbyś początkującym blogerom?
3. Skąd czerpiesz inspirację?
4. Jakie wpisy lubisz czytać u innych?
5. Jaka najmniej i najbardziej miła rzecz Cię spotkała, odkąd prowadzisz bloga?
6. Czym zajmujesz się na co dzień?
7. Jak zaczynasz swój dzień? Jaki jest Twoja najbardziej dziwaczny zwyczaj?
8. Podaj jedną rzecz, którą byś w sobie zmienił/a.
9. Twoje 3 życzenia do złotej rybki?
10. Twoje urodowe przestępstwo?
11. Kosmetyk wszechczasów oraz kosmetyczny bubel wszechczasów to?

Nominuję:
http://martynauk.blogspot.co.uk/
http://miniowamakeup.blogspot.ie/
http://ladyaggu.blogspot.ie/
http://iamkasiad.blogspot.ie/
http://kariwitch.blogspot.co.uk/
http://cmokagatka.blogspot.ie/
http://cleo80makeup.blogspot.ie/
http://brzysiek.blogspot.ie/
http://beemajastyle.blogspot.ie/
http://aasieek.blogspot.ie/
http://bigbeautifullulu.blogspot.ie/
http://marzenabartoszmakijaz.blogspot.ie/
http://miss-shonali.blogspot.ie/
http://mademoiselleevebloguje.blogspot.ie/
http://www.boogiesilver.blogspot.co.uk/

Oraz wszystkich, którzy mają ochotę odpowiedzieć na kilka powyższych pytań :)

No, to chyba na tyle :)
Miłego dnia!
Xx

No to się popisałam… ostatni post dodany ponad miesiąc temu… Wstyd i hańba!!! Kurczę no, nie pozostaje mi nic innego, jak spuścić grzecznie wzrok, cichaczem dodać szybkiego pościka i obiecać poprawę :)

Dziś będzie (uwaga, uwaga) pierwszy tag ever – Liebster Blog Award! :)

Gwoli wyjaśnienia:

 *Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Zostałam nominowana przez mademoisellemagdalene, za co oczywiście ślicznie dziękuję :)

Oto moje odpowiedzi:

1. Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?
Moja przygoda z blogowaniem zaczęła się dość niewinnie. W czasie, kiedy powstał mój pierwszy blog, pracowałam w agencji reklamowej. Głównym bodźcem była chęć poznania technologii, pozwalających na zbudowanie interaktywnej strony internetowej. Należę do osób, które nie lubią "nie wiedzieć" i straaaaasznie drażniło mnie, że HTMLe i te inne to dla mnie czarna magia. Zawzięłam się i zaczęłam myszkować w sieci, oglądać tysiące tutoriali i godzinami dłubać przy kodach. W ten oto sposób narodził się mój pierwszy (anglojęzyczny) blog www.WingsOfEnvy.com. Co skłoniło mnie do założenia bloga po polsku www.WingsOfEnvy.blogspot.com? Hmm… chyba najzwyczajniej chęć pisania po polsku.

2. Skąd wzięła się nazwa Twojego bloga?
WingsOfEnvy oznacza tyle, co “skrzydła zazdrości”. Sama nazwa zrodziła się w mojej głowie wiele lat temu. Z jednej strony, nawiązuje ona do zwykłej ludzkiej próżności - każdy z nas chce się w jakimś tam stopniu podobać. A to, co piękne budzi nierzadko zazdrość. Z drugiej strony, kiedy czujemy się piękne, wzrasta w nas poczucie pewności, co z kolei dodaje nam skrzydeł... Mogłabym snuć podobne wywody godzinami, ale zanudziłabym Was na śmierć :)

3. Jaki jest Twój must have (kosmetyczny) na okres jesienno-zimowy?
Na całe szczęście w Irlandii srogiej zimy nie uświadczysz. Mimo to, skóra często potrzebuje dość mocnego "kopa". Zmieniające się temperatury i wiatr nie wpływają na nią zbyt korzystnie. Zimową porą zawsze zaopatrzam się w:

a) Zdecydowanie dobry krem do twarzy! Stawiam na coś treściwego. Tym razem padło na NARS Skin Lipid Support. Jestem mega zadowolona! Recenzja z pewnością pojawi się niebawem.


b) Maseczki i złuszczanie! Lubię mocne zdzieraki - do moich ulubionych należy Origins Modern Friction Nature's Gentle Dermabrasion. Uwieeeeeeeeeeeelbiam! Po peelingu stosuję nawilżającą maseczkę lub okład z oleju arganowego (który, swoją drogą nie zawładną moim sercem).


c) No i oczywiście wynalazek wszechczasów - suchy szampon do włosów. Bez niego spóźniałabym się do pracy 50 zamiast 20 minut... :)



4. Gdybyś miała polecić jeden kosmetyk, który byś wybrała?
Zdecydowanie baza pod cienie do powiek. U mnie sprawdza się Urban Decay Eyeshadow Primer Potion. Nie wyobrażam sobie makijażu oka bez zastosowania niej... Wyblakłe kolory, zebrane cienie w załamaniach powieki oraz rozmazany eyeliner zdecydowanie nie są w moim guście :)

5. Jaka jest Twoja ulubiona część garderoby?
Jeansy! I cieplutki sweter! I mega wygodne Uggi!

6. Czy masz swój kobiecy ideał piękna? Jeśli tak, jakie posiada cechy?
Hmm... podejrzewam, że chodzi tu o cechy czysto fizyczne. Szczerze mówiąc, nie mam jako takiego kobiecego ideału piękna, ale zawsze zwracam uwagę na oczy.

7. Jakie posty lubisz czytać na swoich ulubionych blogach?
- Ulubieńcy miesiąca lub roku;
- Buble kosmetyczne;
- Drogie / tanie produkty warte polecenia;
- Drogie produkty niewarte swojej ceny;
- Niedoceniane produkty;
- Triki kosmetyczne.

8. Jakiej czynności pielęgnacyjnej najbardziej nie lubisz robić?
Jeeeej, chyba najbardziej nie lubię demakijażu. Po pracy wracam wykończona i najchętniej położyłabym się od razu spać, a tu booom! Trzeba zmyć buźkę... Nie lubię również smarować się balsamami i innymi mazidłami - aż wstyd się przyznać, ale po prostu nie chce mi się tego robić. Szykuje się postanowienie noworoczne :)

9. Czy masz swoją ulubioną markę kosmetyczną? Jeśli tak, to jaką?
Nie będę tu oryginalna. Każda marka ma zarówno dobre, jak i kiepskie produkty. Łatwiej będzie mi podzielić to na kategorie:
- Cienie: Inglot, Sleek, UD
- Szminki: MAC, Maybeline, Revlon
- Tusz do rzęs: Max Factor
- Lakiery: China Glaze i Catrice
- Eyelinery: MAC (żelowy), Max Factor (kredka)
- Puder: Bare Minerals

10. Jakich produktów używasz do codziennego makijażu?
O kurczę! Nie ma szans, bym to wszystko wymieniła - to, czego używam zależy głównie od mojego nastroju oraz od tego, co zamierzam sobie na oczkach zmalować. Łatwiej będzie wrzucić fotkę poglądową :)
Kolorówka:


No i podstawa - pielęgnacja:




11. Której części ciała poświęcasz najmniej czasu, jeśli chodzi o pielęgnację?

Dłoniom. A ściślej - skórze dłoni. Właśnie doszło do mnie, że nie posiadam żadnego kremu do rąk... :O

_____

Moje pytania:
1. Jak „od kuchni” wygląda proces przygotowywania wpisu na bloga? Ile czasu Ci to mniej więcej zajmuje?
2. Jakich rad udzieliłabyś / udzieliłbyś początkującym blogerom?
3. Skąd czerpiesz inspirację?
4. Jakie wpisy lubisz czytać u innych?
5. Jaka najmniej i najbardziej miła rzecz Cię spotkała, odkąd prowadzisz bloga?
6. Czym zajmujesz się na co dzień?
7. Jak zaczynasz swój dzień? Jaki jest Twoja najbardziej dziwaczny zwyczaj?
8. Podaj jedną rzecz, którą byś w sobie zmienił/a.
9. Twoje 3 życzenia do złotej rybki?
10. Twoje urodowe przestępstwo?
11. Kosmetyk wszechczasów oraz kosmetyczny bubel wszechczasów to?

Nominuję:
http://martynauk.blogspot.co.uk/
http://miniowamakeup.blogspot.ie/
http://ladyaggu.blogspot.ie/
http://iamkasiad.blogspot.ie/
http://kariwitch.blogspot.co.uk/
http://cmokagatka.blogspot.ie/
http://cleo80makeup.blogspot.ie/
http://brzysiek.blogspot.ie/
http://beemajastyle.blogspot.ie/
http://aasieek.blogspot.ie/
http://bigbeautifullulu.blogspot.ie/
http://marzenabartoszmakijaz.blogspot.ie/
http://miss-shonali.blogspot.ie/
http://mademoiselleevebloguje.blogspot.ie/
http://www.boogiesilver.blogspot.co.uk/

Oraz wszystkich, którzy mają ochotę odpowiedzieć na kilka powyższych pytań :)

No, to chyba na tyle :)
Miłego dnia!
Xx

7 listopada 2013

Cześć!

Tym razem nadaję do Was z Polski, która przywitała mnie wczoraj deszczem... Pomijając fakt tej iście jesiennej aury, niezmiernie cieszę się, że mogę spędzić trochę czasu w rodzinnym domku. Miło jest zasiąść w zaciszu swojego starego pokoju i powspominać lata dzieciństwa. Ach, jak ten czas szybko leci... To troszkę przerażające :P No, ale ja nie o tym...

Dziś przychodzę do Was z szybkim tutorialem makijażowym - ot takie tam złoto-niebieskawe mazanie po powiekach. Może się komuś spodoba :) Oto efekt końcowy:



Krok 1:

Nakładamy bazę pod cienie do powiek. Dzięki niej wszystko będzie nam się pięknie trzymało. Następnie, czarną kredką obrysowujemy linię wodną. Złoty cień nakładamy na prawie cała powiekę ruchomą (pomijamy jej zewnętrzny kącik). Jasnym, perłowym cieniem rozjaśniamy wewnętrzny kącik oka. Dolną linię rzęs obrysowujemy jasno-zieloną kredką, którą następnie gruntujemy cieniami: granatowym - w zewnętrznej części, głębokim niebieskim - na środku i turkusowym - w wewnętrznej części. Pamiętajcie, by zostawić odrobinę miejsca w wewnętrznym kąciku na złoty lub jasny, perłowy kolor, który rozświetli spojrzenie.




Krok 2:

Zewnętrzny kącik górnej powieki akcentujemy granatowym cieniem. Skupiamy się, by przejście między nim a złotem było płynne.



Krok 3:

W załamaniu nakładamy brązowo cień zmieszany z odrobiną granatu. Cień rozcieramy ku górze za pomocą mięciutkiego pędzelka. Łuk brwiowy rozświetlamy matowym beżem lub delikatnie opalizującym na złoto kolorem. Czystym pędzelkiem rozcieramy granice.




Krok 4:

Robimy kreskę eyelinerem na górnej powiece, tuszujemy rzęsy, dodajemy sztuczne (według uznania) i gotowe! Ach, no i oczywiście złote kamyczki!



No! Dajcie znać, co myślicie ;)
Xx



Kosmetyki:
- Urban Decay Eye Shadow Primer Potion - Original
- MAC Fluidline - Blacktrack
- Cienie Inglot (złoty, turkusowy, brązowy)
- Cienie MAC (granat - Deep Truth)
- Maskara Max Factor False Lash Effect - Black
- Konturówka do oczu Mac Factor - Black
- Konturówka do oczu Urban Decay 24/7 Glide-on Pencil - Electric

Cześć!

Tym razem nadaję do Was z Polski, która przywitała mnie wczoraj deszczem... Pomijając fakt tej iście jesiennej aury, niezmiernie cieszę się, że mogę spędzić trochę czasu w rodzinnym domku. Miło jest zasiąść w zaciszu swojego starego pokoju i powspominać lata dzieciństwa. Ach, jak ten czas szybko leci... To troszkę przerażające :P No, ale ja nie o tym...

Dziś przychodzę do Was z szybkim tutorialem makijażowym - ot takie tam złoto-niebieskawe mazanie po powiekach. Może się komuś spodoba :) Oto efekt końcowy:



Krok 1:

Nakładamy bazę pod cienie do powiek. Dzięki niej wszystko będzie nam się pięknie trzymało. Następnie, czarną kredką obrysowujemy linię wodną. Złoty cień nakładamy na prawie cała powiekę ruchomą (pomijamy jej zewnętrzny kącik). Jasnym, perłowym cieniem rozjaśniamy wewnętrzny kącik oka. Dolną linię rzęs obrysowujemy jasno-zieloną kredką, którą następnie gruntujemy cieniami: granatowym - w zewnętrznej części, głębokim niebieskim - na środku i turkusowym - w wewnętrznej części. Pamiętajcie, by zostawić odrobinę miejsca w wewnętrznym kąciku na złoty lub jasny, perłowy kolor, który rozświetli spojrzenie.




Krok 2:

Zewnętrzny kącik górnej powieki akcentujemy granatowym cieniem. Skupiamy się, by przejście między nim a złotem było płynne.



Krok 3:

W załamaniu nakładamy brązowo cień zmieszany z odrobiną granatu. Cień rozcieramy ku górze za pomocą mięciutkiego pędzelka. Łuk brwiowy rozświetlamy matowym beżem lub delikatnie opalizującym na złoto kolorem. Czystym pędzelkiem rozcieramy granice.




Krok 4:

Robimy kreskę eyelinerem na górnej powiece, tuszujemy rzęsy, dodajemy sztuczne (według uznania) i gotowe! Ach, no i oczywiście złote kamyczki!



No! Dajcie znać, co myślicie ;)
Xx



Kosmetyki:
- Urban Decay Eye Shadow Primer Potion - Original
- MAC Fluidline - Blacktrack
- Cienie Inglot (złoty, turkusowy, brązowy)
- Cienie MAC (granat - Deep Truth)
- Maskara Max Factor False Lash Effect - Black
- Konturówka do oczu Mac Factor - Black
- Konturówka do oczu Urban Decay 24/7 Glide-on Pencil - Electric

20 października 2013

Dobry wieczór :) Dziś pościk "na szybciora". Miał być tutorial makijażowy, ale oczywiście za późno się ocknęłam. Nie wiem nawet kiedy zleciał mi cały dzionek... Weekendy zdecydowanie powinny być dłuższe! Ach, byle do następnego!

Przeglądałam właśnie stare zdjęcia z różnych, różniastych sesji. Miałam ambitny plan uzupełnienia swojego portfolio, ale cóż... niewiele z tego wyszło. Moja uwaga zatrzymała się na fotkach sprzed roku. Okoliczności pamiętam jak dziś. Rozważam właśnie zakup nowego motocykla, więc wzięło mnie na wspominki. To nie był dla mnie najłatwiejszy czas. Uległam wtedy małemu wypadkowi i przez 3 miesiące uwięziona byłam w domu. 3 MIESIĄCE! 3 miesiące totalnego, przymusowego nic-nie-robienia. 3 miesiące z nogą w gipsie... Gdyby nie wspaniali przyjaciele, z pewnością ześwirowałabym do końca :) Na ratunek pospieszyła mi Gabi - koleżanka z pracy oraz Piotruś - najlepszy fotograf na świecie. Stworzyliśmy razem wiele ciekawych projektów. Dziś zaprezentuję Wam kilka zdjęć z sesji w stylu pin-up.

Stylizacje, włosy oraz makijaż mojego autorstwa.

Coś, co lubimy najbardziej! Dobre winko!


Ooo i szklanka pusta!


Ach, no i oczywiście nie może zabraknąć głównej gwiazdy - mojego psa Tofika :)



Zrobiliśmy kilka zbliżeń samego makijażu. Szybki tutorial już niebawem!

A na koniec cosik odbiegającego od tematyki. Cosik w kolorze :) Nie wiem czemu, ale strasznie lubię to zdjęcie. Może dlatego, że w zupełności oddaje odjechany charakter Gabi :)


Jak Wam się podoba?

Dobry wieczór :) Dziś pościk "na szybciora". Miał być tutorial makijażowy, ale oczywiście za późno się ocknęłam. Nie wiem nawet kiedy zleciał mi cały dzionek... Weekendy zdecydowanie powinny być dłuższe! Ach, byle do następnego!

Przeglądałam właśnie stare zdjęcia z różnych, różniastych sesji. Miałam ambitny plan uzupełnienia swojego portfolio, ale cóż... niewiele z tego wyszło. Moja uwaga zatrzymała się na fotkach sprzed roku. Okoliczności pamiętam jak dziś. Rozważam właśnie zakup nowego motocykla, więc wzięło mnie na wspominki. To nie był dla mnie najłatwiejszy czas. Uległam wtedy małemu wypadkowi i przez 3 miesiące uwięziona byłam w domu. 3 MIESIĄCE! 3 miesiące totalnego, przymusowego nic-nie-robienia. 3 miesiące z nogą w gipsie... Gdyby nie wspaniali przyjaciele, z pewnością ześwirowałabym do końca :) Na ratunek pospieszyła mi Gabi - koleżanka z pracy oraz Piotruś - najlepszy fotograf na świecie. Stworzyliśmy razem wiele ciekawych projektów. Dziś zaprezentuję Wam kilka zdjęć z sesji w stylu pin-up.

Stylizacje, włosy oraz makijaż mojego autorstwa.

Coś, co lubimy najbardziej! Dobre winko!


Ooo i szklanka pusta!


Ach, no i oczywiście nie może zabraknąć głównej gwiazdy - mojego psa Tofika :)



Zrobiliśmy kilka zbliżeń samego makijażu. Szybki tutorial już niebawem!

A na koniec cosik odbiegającego od tematyki. Cosik w kolorze :) Nie wiem czemu, ale strasznie lubię to zdjęcie. Może dlatego, że w zupełności oddaje odjechany charakter Gabi :)


Jak Wam się podoba?

13 października 2013

Dzień doberek! Ach, no i znów zastała mnie niedziela... W szlafroku, w grubych skarpetuchach i z kubkiem gorącej kawy... No cóż, typowe niedzielne dziecko ze mnie, nie da się ukryć ;)

Dziś przychodzę do Was z krótką relacją z bloggers event z okazji otwarcia flagowego sklepu Inglota w Dublinie przy Grafton Street. Wydarzenie miało miejsce jakiś czas temu, bo 27 września. Oficjalne otwarcie sklepu odbyło się dzień później, 28 września.

Do tej pory mieliśmy w Dublinie 4 stoiska Inglota w największych centrach handlowych. Teraz nadszedł czas na Pro Store z prawdziwego zdarzenia! Muszę przyznać, że sklep robi wrażenie! Nie odbiega od sklepów MAC czy Makeup Forever, nie tylko wystrojem, ale również... cenami.

Zgadza się! W Irlandii ceny produktów Inglota są niebotyczne! O ile mnie pamięć nie myli, wkład do paletki w Polsce kosztuje jakieś 10-13 zł. Tutaj, za takowy trzeba zapłacić około 7-8 euro! Warto również nadmienić, że dostępne są tylko wkłady kwadratowe. Doszły mnie słuchy, że te okrągłe są wycofywane ze sprzedaży. Wiecie coś o tym? W Inglocie w Łodzi w Manufakturze nadal można dostać oba typy (przynajmniej można było jakieś 4 miesiące temu).
Błyszczyk z serii Sleek kosztuje około 12 euro. Tak samo, jak konturówki do ust. Ceny pędzli zaczynają się od 13 czy 15 euro (za pędzel do eyelinera) i lecą w góóóóórę aż do 40, o ile się nie mylę. Cena podkładów to jakieś 25 euro. Masakra!

Inglot jest w Irlandii dość popularny. Przyznam szczerze, że nie zdarzyło mi się tu zakupić ani jednego produktu. Całą swoją kolekcję (a jest ona dość pokaźna) kupowałam w Polsce. Kocham cienie Inglota, nie cierpię natomiast lakierów do paznokci... W ogóle się u mnie nie sprawdzają. Są rzadkie, trzeba nałożyć często 3 warstwy, odpryskują po 2 dniach... A szkoda, bo kolory są przecudowne! No, ale ja nie o tym! Wróćmy do tematu :)

Każdy blogger otrzymał torebeczkę z prezentami. Ja dostałam aż dwie :) Recenzja produktów pojawi się już niebawem. W przeciwnym razie, notka byłaby długa jak papier toaletowy...
Wersji torebeczek było kilka. Jestem bardzo ciekawa, co dostały inne blogerki.

Oprócz prezentów, czekał na nas przeeeeepyszny szampan w różnych smakach! Moje serducho zdobył brzoskwiniowy! Ach, cudowności!

Zapomniałam wspomnieć, że Inglot Pro Store na Grafton Street ma 2 piętra: na dole jest sklep, a na górze studio.
Główną atrakcją eventu miał być pokaz makijażu w owym studiu. Szczerze, to nie byłam pod wrażeniem. Spodziewałam się czegoś spektakularnego, a tymczasem zaprezentowano dość przeciętny dzienny look (zdjęcie obok). Makijażystka strasznie cicho mówiła - nic nie było słychać, mimo, że sala nie była wypełniona po brzegi.

Poza makijażem zaprezentowano również coś w stylu okrojonej wersji body painting. Tutaj było już znacznie lepiej. Kwiatki prezentowały się dość ciekawie. Szkoda jednak, że artystka nie wyjaśniała procesu powstawania swojego dzieła, nie omawiała tego, co robi.

Ogólne wrażenia? Pozytywne.

Miło jest patrzeć, jak polska firma podbija świat i otwiera coraz to nowe sklepy. Niestety, Inglot nie jest tu promowany jako marka polska - mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że produkty wywodzą się właśnie z naszego kraju Nawet na stronie Inglot Ireland nie raczono o tym wspomnieć... Trochę to smutne.

Fajne jest to, że pomimo wzrostu zainteresowania i niezwykłej popularności, my w Polsce nadal możemy cieszyć się bardzo niskimi cenami. Inglot nadal jest jedną z tańszych firm kosmetycznych, mimo, że jakoś produktów nie odbiega wcale od tych wysoko półkowych. Przynajmniej takie jest moje zdanie :)

No to na tyle! Miłej niedzieli!
Martołek :)

Dzień doberek! Ach, no i znów zastała mnie niedziela... W szlafroku, w grubych skarpetuchach i z kubkiem gorącej kawy... No cóż, typowe niedzielne dziecko ze mnie, nie da się ukryć ;)

Dziś przychodzę do Was z krótką relacją z bloggers event z okazji otwarcia flagowego sklepu Inglota w Dublinie przy Grafton Street. Wydarzenie miało miejsce jakiś czas temu, bo 27 września. Oficjalne otwarcie sklepu odbyło się dzień później, 28 września.

Do tej pory mieliśmy w Dublinie 4 stoiska Inglota w największych centrach handlowych. Teraz nadszedł czas na Pro Store z prawdziwego zdarzenia! Muszę przyznać, że sklep robi wrażenie! Nie odbiega od sklepów MAC czy Makeup Forever, nie tylko wystrojem, ale również... cenami.

Zgadza się! W Irlandii ceny produktów Inglota są niebotyczne! O ile mnie pamięć nie myli, wkład do paletki w Polsce kosztuje jakieś 10-13 zł. Tutaj, za takowy trzeba zapłacić około 7-8 euro! Warto również nadmienić, że dostępne są tylko wkłady kwadratowe. Doszły mnie słuchy, że te okrągłe są wycofywane ze sprzedaży. Wiecie coś o tym? W Inglocie w Łodzi w Manufakturze nadal można dostać oba typy (przynajmniej można było jakieś 4 miesiące temu).
Błyszczyk z serii Sleek kosztuje około 12 euro. Tak samo, jak konturówki do ust. Ceny pędzli zaczynają się od 13 czy 15 euro (za pędzel do eyelinera) i lecą w góóóóórę aż do 40, o ile się nie mylę. Cena podkładów to jakieś 25 euro. Masakra!

Inglot jest w Irlandii dość popularny. Przyznam szczerze, że nie zdarzyło mi się tu zakupić ani jednego produktu. Całą swoją kolekcję (a jest ona dość pokaźna) kupowałam w Polsce. Kocham cienie Inglota, nie cierpię natomiast lakierów do paznokci... W ogóle się u mnie nie sprawdzają. Są rzadkie, trzeba nałożyć często 3 warstwy, odpryskują po 2 dniach... A szkoda, bo kolory są przecudowne! No, ale ja nie o tym! Wróćmy do tematu :)

Każdy blogger otrzymał torebeczkę z prezentami. Ja dostałam aż dwie :) Recenzja produktów pojawi się już niebawem. W przeciwnym razie, notka byłaby długa jak papier toaletowy...
Wersji torebeczek było kilka. Jestem bardzo ciekawa, co dostały inne blogerki.

Oprócz prezentów, czekał na nas przeeeeepyszny szampan w różnych smakach! Moje serducho zdobył brzoskwiniowy! Ach, cudowności!

Zapomniałam wspomnieć, że Inglot Pro Store na Grafton Street ma 2 piętra: na dole jest sklep, a na górze studio.
Główną atrakcją eventu miał być pokaz makijażu w owym studiu. Szczerze, to nie byłam pod wrażeniem. Spodziewałam się czegoś spektakularnego, a tymczasem zaprezentowano dość przeciętny dzienny look (zdjęcie obok). Makijażystka strasznie cicho mówiła - nic nie było słychać, mimo, że sala nie była wypełniona po brzegi.

Poza makijażem zaprezentowano również coś w stylu okrojonej wersji body painting. Tutaj było już znacznie lepiej. Kwiatki prezentowały się dość ciekawie. Szkoda jednak, że artystka nie wyjaśniała procesu powstawania swojego dzieła, nie omawiała tego, co robi.

Ogólne wrażenia? Pozytywne.

Miło jest patrzeć, jak polska firma podbija świat i otwiera coraz to nowe sklepy. Niestety, Inglot nie jest tu promowany jako marka polska - mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że produkty wywodzą się właśnie z naszego kraju Nawet na stronie Inglot Ireland nie raczono o tym wspomnieć... Trochę to smutne.

Fajne jest to, że pomimo wzrostu zainteresowania i niezwykłej popularności, my w Polsce nadal możemy cieszyć się bardzo niskimi cenami. Inglot nadal jest jedną z tańszych firm kosmetycznych, mimo, że jakoś produktów nie odbiega wcale od tych wysoko półkowych. Przynajmniej takie jest moje zdanie :)

No to na tyle! Miłej niedzieli!
Martołek :)

29 września 2013

Weekend, weekend i po weekendzie... Szkooooda... Byle do następnego! Dziś urządziłam sobie iście leniwą niedzielę - słodkie, totalne nieróbstwo! Jedyną moją aktywnością było pomalowanie pazurków, zrobienie peelingu i nałożenie maseczki na buźkę. Ach, no i pochłonięcie nieludzkiej ilości ciastek! A co! Raz się żyje. Mam nadzieję, że nie pójdzie w zadek :)
Pod wieczór zaczęły mnie łapać wyrzuty sumienia - jakoś tak nie lubię marnować czasu. Stąd też postanowiłam sklecić na szybko jakiś pościk.

Dziś pokażę Wam moje ulubione eyelinery w płynie. Przetestowałam do tej pory niezliczoną ilość marek - i te tańsze i te droższe i nic do tej pory nie przebiło tych oto cudeniek:

▶ L’oreal Super Liner Luminizer w kolorze Black Emerald (bazowy czarny z zielonymi drobinkami) dla zielonych oczu;
▶ L’oreal Super Liner Luminizer w kolorze Black Amethyst (bazowy czarny z fioletowymi drobinkami) dla orzechowych oczu;
▶ L’oreal Super Liner w kolorze Silver Black (bazowy czarny ze srebrnym połyskiem);
▶ L’oreal Super Liner w kolorze Black Crystals (bazowy czarny ze złotym połyskiem).



Jak się prezentują kolorki? Możecie zobaczyć na filmiku:




Plusy:
✓ dobra jakość;
✓ mocna pigmentacja;
✓ idealna konsystencja;
✓ aplikator - cieniutki stożek z tworzywa sztucznego;
✓ łatwa i przyjemna aplikacja;
✓ kolor nakłada się równomiernie, nie tworzy prześwitów;
✓ ładne opakowanie;
✓wytrzymuje na oczku około 7 godzin;
✓ cena: około 10 euro za 6 ml.

Minusy:
✗ po około 3 miesiącach od otwarcia, po aplikacji na powiekę, produkt zaczyna się łuszczyć (data ważności: 6 miesięcy);
✗ mały wybór kolorów - nie widziałam żadnych zwariowanych odcieni, a szkoda...

Czy kupię ponownie? Tak! Właściwie to już kupiłam... Tym razem padło na L`Oreal, Super Liner Black w kolorze Vinyl - piękny, czarny, błyszczący... Szybko awansował na pozycję ulubieńca.

A jaki jest Wasz ulubiony eyeliner w płynie?

Weekend, weekend i po weekendzie... Szkooooda... Byle do następnego! Dziś urządziłam sobie iście leniwą niedzielę - słodkie, totalne nieróbstwo! Jedyną moją aktywnością było pomalowanie pazurków, zrobienie peelingu i nałożenie maseczki na buźkę. Ach, no i pochłonięcie nieludzkiej ilości ciastek! A co! Raz się żyje. Mam nadzieję, że nie pójdzie w zadek :)
Pod wieczór zaczęły mnie łapać wyrzuty sumienia - jakoś tak nie lubię marnować czasu. Stąd też postanowiłam sklecić na szybko jakiś pościk.

Dziś pokażę Wam moje ulubione eyelinery w płynie. Przetestowałam do tej pory niezliczoną ilość marek - i te tańsze i te droższe i nic do tej pory nie przebiło tych oto cudeniek:

▶ L’oreal Super Liner Luminizer w kolorze Black Emerald (bazowy czarny z zielonymi drobinkami) dla zielonych oczu;
▶ L’oreal Super Liner Luminizer w kolorze Black Amethyst (bazowy czarny z fioletowymi drobinkami) dla orzechowych oczu;
▶ L’oreal Super Liner w kolorze Silver Black (bazowy czarny ze srebrnym połyskiem);
▶ L’oreal Super Liner w kolorze Black Crystals (bazowy czarny ze złotym połyskiem).



Jak się prezentują kolorki? Możecie zobaczyć na filmiku:




Plusy:
✓ dobra jakość;
✓ mocna pigmentacja;
✓ idealna konsystencja;
✓ aplikator - cieniutki stożek z tworzywa sztucznego;
✓ łatwa i przyjemna aplikacja;
✓ kolor nakłada się równomiernie, nie tworzy prześwitów;
✓ ładne opakowanie;
✓wytrzymuje na oczku około 7 godzin;
✓ cena: około 10 euro za 6 ml.

Minusy:
✗ po około 3 miesiącach od otwarcia, po aplikacji na powiekę, produkt zaczyna się łuszczyć (data ważności: 6 miesięcy);
✗ mały wybór kolorów - nie widziałam żadnych zwariowanych odcieni, a szkoda...

Czy kupię ponownie? Tak! Właściwie to już kupiłam... Tym razem padło na L`Oreal, Super Liner Black w kolorze Vinyl - piękny, czarny, błyszczący... Szybko awansował na pozycję ulubieńca.

A jaki jest Wasz ulubiony eyeliner w płynie?

18 września 2013

Jakiś czas temu blogosfera przepełniona była recenzjami słynnego korektora pod oczy Salmon Concealer koreańskiej firmy Skin Food, zajmującej się produkcją kosmetyków naturalnych. Oczywiście uległam pokusie. Co więcej, poszłam za ciosem i zakupiłam więcej produktów tej firmy. Potem przez 3 dni walczyłam z dysonansem pozakupowym... bo kiedy ja to wszystko zużyję?!
Tak czy siak, w ten oto sposób w moje łapki wpadł między innymi puder Skin Food Buckwheat Loose Powder w kolorku 23. Kosz to 19 euro w dublińskim sklepiku Kiwi.


Opakowanie jest przeurocze i porządnie wykonane.

Nie musimy się obawiać, że coś nam pęknie czy odpadnie. No a poza tym jest olbrzymie! Dostajemy aż 23 g produktu! Puder chroniony jest siteczkiem zwieńczonym dużym i niezwykle milusim puszkowym aplikatorem.

Producent opisuje puder w następujący sposób:
"Loose powder with its soft, fine particles offers a bloomingly radiant, flawless finish. Buckwheat oil creates incredibly transparent, shine-free skin tone, with silky-smooth texture", co w wolnym tłumaczeniu daje: sypki puder, który dzięki drobno zmielonym, mięciutkim drobinkom gryki zapewnia promieniste, nieskazitelne wykończenie. Oleje zawarte w ziarnach otulają skórę transparentną, jedwabiście gładką powłoką wolną od świecenia.

Jak to się ma do rzeczywistości? Zobaczcie sami :)

Puder rzeczywiście jest baaaardzo drobno zmielony i ma lekko cieliste zabarwienie. W dotyku jest mięciutki - nie zbija się w grudki, nie jest kredowy. Ma dość mocny, specyficzny zapach (co dla niektórych może być minusem). Jest produktem pochodzenia naturalnego (gryka).

Sposób użycia (zalecany przez producenta)? Po nałożeniu podkładu odczekujemy chwilkę i następnie "wklepujemy" puder, poczynając od czoła oraz powiek poprzez policzki i usta. Pozostałości delikatnie nakładamy na okolicę pod oczami.
Szczerze mówiąc, sugerowana kolejność wydaje mi się nieco dziwna, nie sądzicie? ;) Zazwyczaj, co rano dość niedbale omiatam twarz pędzelkiem i jaaaazda do pracy!

Puder pięknie odbija światło (efekt widać na zdjęciu)! Skóra wydaje się gładka i jednolita, pory stają się mniej widoczne.
Efekt utrzymuje się cały dzień na mojej dziwacznej skórze (normalnej w okolicach ust i oczu, suchej na policzkach i lekko przetłuszczającej się w strefie t). Bardzo łatwo się z nim współpracuje - super się rozciera, nie waży na podkładzie / kremie BB (osobiście nie stosuję podkładów, ale używałam naszego dzisiejszego bohatera na moich klientach o normalnej i suchej skórze i każda była oczarowana efektem).
Werdykt? Jestem pod wrażeniem. Nie wiem jednak, jak puder sprawdzałby się na typowo tłustej skórze. Nie polecam go również osobom uczulonym na wszelkiego rodzaju roślinki.
Czy kupię go ponownie? Oj, chyba nie :) 23 g produktu... Data ważności minie a ja tego nie zużyję... Poza tym lubię testować.

No! To idę spać! Dobraaaanoc!


Jakiś czas temu blogosfera przepełniona była recenzjami słynnego korektora pod oczy Salmon Concealer koreańskiej firmy Skin Food, zajmującej się produkcją kosmetyków naturalnych. Oczywiście uległam pokusie. Co więcej, poszłam za ciosem i zakupiłam więcej produktów tej firmy. Potem przez 3 dni walczyłam z dysonansem pozakupowym... bo kiedy ja to wszystko zużyję?!
Tak czy siak, w ten oto sposób w moje łapki wpadł między innymi puder Skin Food Buckwheat Loose Powder w kolorku 23. Kosz to 19 euro w dublińskim sklepiku Kiwi.


Opakowanie jest przeurocze i porządnie wykonane.

Nie musimy się obawiać, że coś nam pęknie czy odpadnie. No a poza tym jest olbrzymie! Dostajemy aż 23 g produktu! Puder chroniony jest siteczkiem zwieńczonym dużym i niezwykle milusim puszkowym aplikatorem.

Producent opisuje puder w następujący sposób:
"Loose powder with its soft, fine particles offers a bloomingly radiant, flawless finish. Buckwheat oil creates incredibly transparent, shine-free skin tone, with silky-smooth texture", co w wolnym tłumaczeniu daje: sypki puder, który dzięki drobno zmielonym, mięciutkim drobinkom gryki zapewnia promieniste, nieskazitelne wykończenie. Oleje zawarte w ziarnach otulają skórę transparentną, jedwabiście gładką powłoką wolną od świecenia.

Jak to się ma do rzeczywistości? Zobaczcie sami :)

Puder rzeczywiście jest baaaardzo drobno zmielony i ma lekko cieliste zabarwienie. W dotyku jest mięciutki - nie zbija się w grudki, nie jest kredowy. Ma dość mocny, specyficzny zapach (co dla niektórych może być minusem). Jest produktem pochodzenia naturalnego (gryka).

Sposób użycia (zalecany przez producenta)? Po nałożeniu podkładu odczekujemy chwilkę i następnie "wklepujemy" puder, poczynając od czoła oraz powiek poprzez policzki i usta. Pozostałości delikatnie nakładamy na okolicę pod oczami.
Szczerze mówiąc, sugerowana kolejność wydaje mi się nieco dziwna, nie sądzicie? ;) Zazwyczaj, co rano dość niedbale omiatam twarz pędzelkiem i jaaaazda do pracy!

Puder pięknie odbija światło (efekt widać na zdjęciu)! Skóra wydaje się gładka i jednolita, pory stają się mniej widoczne.
Efekt utrzymuje się cały dzień na mojej dziwacznej skórze (normalnej w okolicach ust i oczu, suchej na policzkach i lekko przetłuszczającej się w strefie t). Bardzo łatwo się z nim współpracuje - super się rozciera, nie waży na podkładzie / kremie BB (osobiście nie stosuję podkładów, ale używałam naszego dzisiejszego bohatera na moich klientach o normalnej i suchej skórze i każda była oczarowana efektem).
Werdykt? Jestem pod wrażeniem. Nie wiem jednak, jak puder sprawdzałby się na typowo tłustej skórze. Nie polecam go również osobom uczulonym na wszelkiego rodzaju roślinki.
Czy kupię go ponownie? Oj, chyba nie :) 23 g produktu... Data ważności minie a ja tego nie zużyję... Poza tym lubię testować.

No! To idę spać! Dobraaaanoc!


15 września 2013

Ach... uwielbiam podróżować... Niestety, życie na obczyźnie, praca oraz przeuroczy, rozpieszczony ciapek o imieniu Tofik dość często uniemożliwiają mi wyjazdy na dłużej. Tak było i tym razem. Mój pies jest nieco hmm... rozbrykany i niereformowalny, więc zostawianie go na dłużej niż 2-3 dni u znajomych nie wchodzi w grę - zbankrutowałabym na opłacaniu terapii ;) Postanowiłam się jednak nie poddawać, tym bardziej, że nadarzyła się całkiem sympatyczna okazja - sesja. Padło na weekend w... Paryżu!

Samolot mieliśmy w sobotę o świcie. Powrót w niedzielę w nocy. Szczerze mówiąc, to myślałam, że w tak krótkim czasie niewiele uda nam się zobaczyć - miło się rozczarowałam, bo zwiedziliśmy dość sporo. Miasto samo w sobie budzi we mnie dość skrajne uczucia. Z jednej strony to w końcu stolica mody... Z drugiej jednak, byłam zniesmaczona widokiem zaśmieconych ulic i wszechobecnego brudu. Inaczej to sobie wyobrażałam. 

Nasz hotelik znajdował się w samym centrum, tuż przy Polach Elizejskich. Wystrój był wspaniały! Mega klimacik! Ściany w kamieniu, olbrzymie łoża. Ach! 

   
Wieczorem czekała mnie bardzo miła niespodzianka - kolacja na Eiffel Tower. Muszę przyznać, że jedzonko mają całkiem niezłe :)


Z każdej jednej wycieczki staram się przywieźć sobie mały prezent - ot tak, by przypominał mi o danej wyprawie, o przygodach i ludziach. Ostatnie miesiące były dla mnie dość intensywne i pracowite - zasłużyłam na nagrodę! ;) Nie musiałam się długo zastanawiać, co sobie sprawić! W niedzielę wybraliśmy się do jednego z najbardziej znanych domów mody:


Coś niesamowitego! Dubliński salon LV przy tym kolosie wypada baaaaaaaardzo słabiutko! Pierwszy raz widziałam ustawiające się przy wejściu kolejki! W środku... istny raj! Ciężko było się oprzeć! Moje małe zdobycze:


Uwielbiam duże portfele, dlatego też wybrałam sobie LV Monogram Insolite Organizer. Przez krótką chwilę wahałam się, czy wziąć ten model czy też skłonić się ku nieco mniejszemu i tańszemu Insolite Wallet. Jednak ten drugi wydawał się troszkę za toporny. Jestem mega zadowolona z decyzji, tym bardziej, że Insolite Organizer z powodzeniem może robić za clutch bag. Do środka bez problemu wchodzi duży telefon (typu: iPhone5 czy Samsung Galaxy S3), szminka i inne pierdołki.

Drugi mój zakup to LV Damier Ebene Cosmetic Pouch. Wydaje mi się, że posiadam jakieś nadprzyrodzone zdolności do nagminnego psucia kosmetyczek - stąd decyzja o zainwestowaniu w coś wyższej jakości. Wiedziałam, że to coś, z czego będę korzystać! No i teraz każdego jednego dnia, kiedy sięgam do torby po szminkę, buziak cieszy mi się od ucha do ucha ;)

Nie należę do osób, które lubią często zmieniać torebki czy portfele, dlatego też kieruję się zasadą, że lepiej jest odłożyć sobie pieniążka i kupić coś porządnego, coś, co będzie sprawiać radość i coś, co będzie służyć mi (i moim przyszłym potomkom - jak dobrze pójdzie) latami niż kupować hurtowo rzeczy, z których tak na prawdę wcale nie będę zadowolona, i które po 2 miesiącach użytkowania rozlecą się na strzępy. Gdybym należała do osób, które lubią bawić się modą, z pewnością miałabym inne zdanie na ten temat ;)

No, to chyba tyle! Życzę wszystkim superanckiej niedzieli!
Xx

Ach... uwielbiam podróżować... Niestety, życie na obczyźnie, praca oraz przeuroczy, rozpieszczony ciapek o imieniu Tofik dość często uniemożliwiają mi wyjazdy na dłużej. Tak było i tym razem. Mój pies jest nieco hmm... rozbrykany i niereformowalny, więc zostawianie go na dłużej niż 2-3 dni u znajomych nie wchodzi w grę - zbankrutowałabym na opłacaniu terapii ;) Postanowiłam się jednak nie poddawać, tym bardziej, że nadarzyła się całkiem sympatyczna okazja - sesja. Padło na weekend w... Paryżu!

Samolot mieliśmy w sobotę o świcie. Powrót w niedzielę w nocy. Szczerze mówiąc, to myślałam, że w tak krótkim czasie niewiele uda nam się zobaczyć - miło się rozczarowałam, bo zwiedziliśmy dość sporo. Miasto samo w sobie budzi we mnie dość skrajne uczucia. Z jednej strony to w końcu stolica mody... Z drugiej jednak, byłam zniesmaczona widokiem zaśmieconych ulic i wszechobecnego brudu. Inaczej to sobie wyobrażałam. 

Nasz hotelik znajdował się w samym centrum, tuż przy Polach Elizejskich. Wystrój był wspaniały! Mega klimacik! Ściany w kamieniu, olbrzymie łoża. Ach! 

   
Wieczorem czekała mnie bardzo miła niespodzianka - kolacja na Eiffel Tower. Muszę przyznać, że jedzonko mają całkiem niezłe :)


Z każdej jednej wycieczki staram się przywieźć sobie mały prezent - ot tak, by przypominał mi o danej wyprawie, o przygodach i ludziach. Ostatnie miesiące były dla mnie dość intensywne i pracowite - zasłużyłam na nagrodę! ;) Nie musiałam się długo zastanawiać, co sobie sprawić! W niedzielę wybraliśmy się do jednego z najbardziej znanych domów mody:


Coś niesamowitego! Dubliński salon LV przy tym kolosie wypada baaaaaaaardzo słabiutko! Pierwszy raz widziałam ustawiające się przy wejściu kolejki! W środku... istny raj! Ciężko było się oprzeć! Moje małe zdobycze:


Uwielbiam duże portfele, dlatego też wybrałam sobie LV Monogram Insolite Organizer. Przez krótką chwilę wahałam się, czy wziąć ten model czy też skłonić się ku nieco mniejszemu i tańszemu Insolite Wallet. Jednak ten drugi wydawał się troszkę za toporny. Jestem mega zadowolona z decyzji, tym bardziej, że Insolite Organizer z powodzeniem może robić za clutch bag. Do środka bez problemu wchodzi duży telefon (typu: iPhone5 czy Samsung Galaxy S3), szminka i inne pierdołki.

Drugi mój zakup to LV Damier Ebene Cosmetic Pouch. Wydaje mi się, że posiadam jakieś nadprzyrodzone zdolności do nagminnego psucia kosmetyczek - stąd decyzja o zainwestowaniu w coś wyższej jakości. Wiedziałam, że to coś, z czego będę korzystać! No i teraz każdego jednego dnia, kiedy sięgam do torby po szminkę, buziak cieszy mi się od ucha do ucha ;)

Nie należę do osób, które lubią często zmieniać torebki czy portfele, dlatego też kieruję się zasadą, że lepiej jest odłożyć sobie pieniążka i kupić coś porządnego, coś, co będzie sprawiać radość i coś, co będzie służyć mi (i moim przyszłym potomkom - jak dobrze pójdzie) latami niż kupować hurtowo rzeczy, z których tak na prawdę wcale nie będę zadowolona, i które po 2 miesiącach użytkowania rozlecą się na strzępy. Gdybym należała do osób, które lubią bawić się modą, z pewnością miałabym inne zdanie na ten temat ;)

No, to chyba tyle! Życzę wszystkim superanckiej niedzieli!
Xx

14 września 2013

Dzień doberek!

Nadszedł czas na pierwszego poważnego pościka :) To nieco stresujące, więc pozwólcie, że od razu przejdę do rzeczy.

Oto skończony mejkapik:


Czy ciężko coś takiego zmalować? Nie! Zaraz sami zobaczycie ;) Cała robota to jakieś 10 minutek machania pędzlami.

Krok 1:

Nakładamy bazę pod cienie do powiek. Dzięki niej wszystko będzie nam się pięknie trzymało. No i kolorki będą bardziej sooooczyste! Następnie, czarną kredką obrysowujemy linię wodną. Białawym, pół-transparentnym cieniem rozjaśniamy wewnętrzny kącik oka. Zewnętrzną część powieki akcentujemy różowym cieniem, który następnie łączymy z białym. Dolną linię rzęs obrysowujemy jasno-brązową kredką.



Krok 2:

W załamaniu nakładamy brązowo-liliowy cień. Jeśli takiego nie macie, głowa do góry – możecie zmiksować dwa kolory lub po prostu sięgnąć po chłodny odcień brązu.



Krok 3:

Cień rozcieramy ku górze za pomocą mięciutkiego pędzelka. Łuk brwiowy rozświetlamy matowym beżem lub delikatnie opalizującym na złoto kolorem. Czystym pędzelkiem rozcieramy granice. 




Krok 4:

Brązowo-liliowym cieniem gruntujemy kredkę, nałożoną uprzednio na dolną linię rzęs. Robimy kreskę eyelinerem na górnej powiece, tuszujemy rzęsy i gotowe! Ach, no i oczywiście można pokusić się o doklejenie sztucznych połówek.


Kosmetyki:

- Urban Decay Eye Shadow Primer Potion - Original

- MAC Fluidline - Blacktrack
- Cienie Inglot
- Cienie Sleek (paletka Oh So Special)
- Maskara Max Factor False Lash Effect - Black
- Konturówka do oczy Mac Factor - Black


No! Dajcie znać, co myślicie ;)
Xx

Dzień doberek!

Nadszedł czas na pierwszego poważnego pościka :) To nieco stresujące, więc pozwólcie, że od razu przejdę do rzeczy.

Oto skończony mejkapik:


Czy ciężko coś takiego zmalować? Nie! Zaraz sami zobaczycie ;) Cała robota to jakieś 10 minutek machania pędzlami.

Krok 1:

Nakładamy bazę pod cienie do powiek. Dzięki niej wszystko będzie nam się pięknie trzymało. No i kolorki będą bardziej sooooczyste! Następnie, czarną kredką obrysowujemy linię wodną. Białawym, pół-transparentnym cieniem rozjaśniamy wewnętrzny kącik oka. Zewnętrzną część powieki akcentujemy różowym cieniem, który następnie łączymy z białym. Dolną linię rzęs obrysowujemy jasno-brązową kredką.



Krok 2:

W załamaniu nakładamy brązowo-liliowy cień. Jeśli takiego nie macie, głowa do góry – możecie zmiksować dwa kolory lub po prostu sięgnąć po chłodny odcień brązu.



Krok 3:

Cień rozcieramy ku górze za pomocą mięciutkiego pędzelka. Łuk brwiowy rozświetlamy matowym beżem lub delikatnie opalizującym na złoto kolorem. Czystym pędzelkiem rozcieramy granice. 




Krok 4:

Brązowo-liliowym cieniem gruntujemy kredkę, nałożoną uprzednio na dolną linię rzęs. Robimy kreskę eyelinerem na górnej powiece, tuszujemy rzęsy i gotowe! Ach, no i oczywiście można pokusić się o doklejenie sztucznych połówek.


Kosmetyki:

- Urban Decay Eye Shadow Primer Potion - Original

- MAC Fluidline - Blacktrack
- Cienie Inglot
- Cienie Sleek (paletka Oh So Special)
- Maskara Max Factor False Lash Effect - Black
- Konturówka do oczy Mac Factor - Black


No! Dajcie znać, co myślicie ;)
Xx

6 września 2013

Ha! Cudownie! Piąteczek! Ten tydzień straaaasznie mi się dłużył. No i rozleniwiłam się nieco… W weekend czeka mnie trochę roboty – trzeba zacząć się psychicznie nastawiać.
Na rozgrzewkę dość krótki wpis pokazujący, w jaki sposób depotować cienie.

Dopotowanie cieni? A cóż to jest? Ano, jest to po prostu wyciąganie cieni z ich oryginalnych opakowań i przekładanie ich do paletek.

Jak to się robi?
Banalnie prosto ;)

Co potrzebujemy?
- paletkę magnetyczną lub… na przykład opakowanie po płycie CD, kredkach itp.
- magnes samoprzylepny, magnes na lodówkę lub… taśmę dwustronna
- cienie
- pilniczek metalowy / igłę / rozgięty spinacz
- prostownicę
- papier do pieczenia

Posłużę się dziś paletką magnetyczną z Inglota oraz cieniami firmy Mac.

Do dzieła!
1. Rozgrzewamy prostownicę do około 180C. Przykrywamy ją papierem do pieczenia (dla ochrony przed zabrudzeniem).



2. Kładziemy na niej cień, który chcemy zdepotować. W przypadku cieni Mac, pamiętajcie, by najpierw usunąć spodnią część opakowania (podważyć pilniczkiem na przykład).
3. Po chwili (około 15-30 sekund), kiedy klej zacznie się rozpuszczać, bez problemu wyjmujemy metalowy pojemniczek z cieniem. Możemy pomóc sobie pilniczkiem. Uwaga! Spód może być dość gorący! Nie parzmy paluchów!
4. Dajemy cieniom kilka minut na ostygnięcie. Następnie podklejamy je magnesem lub taśmą dwustronną i wkładamy do paletki.



5. I… gotowe! Cieszymy się miejscem, jakie zyskałyśmy w naszej toaletce ;)

Dajcie znać, jak Wam poszło ;)

Martołek Xx

Ha! Cudownie! Piąteczek! Ten tydzień straaaasznie mi się dłużył. No i rozleniwiłam się nieco… W weekend czeka mnie trochę roboty – trzeba zacząć się psychicznie nastawiać.
Na rozgrzewkę dość krótki wpis pokazujący, w jaki sposób depotować cienie.

Dopotowanie cieni? A cóż to jest? Ano, jest to po prostu wyciąganie cieni z ich oryginalnych opakowań i przekładanie ich do paletek.

Jak to się robi?
Banalnie prosto ;)

Co potrzebujemy?
- paletkę magnetyczną lub… na przykład opakowanie po płycie CD, kredkach itp.
- magnes samoprzylepny, magnes na lodówkę lub… taśmę dwustronna
- cienie
- pilniczek metalowy / igłę / rozgięty spinacz
- prostownicę
- papier do pieczenia

Posłużę się dziś paletką magnetyczną z Inglota oraz cieniami firmy Mac.

Do dzieła!
1. Rozgrzewamy prostownicę do około 180C. Przykrywamy ją papierem do pieczenia (dla ochrony przed zabrudzeniem).



2. Kładziemy na niej cień, który chcemy zdepotować. W przypadku cieni Mac, pamiętajcie, by najpierw usunąć spodnią część opakowania (podważyć pilniczkiem na przykład).
3. Po chwili (około 15-30 sekund), kiedy klej zacznie się rozpuszczać, bez problemu wyjmujemy metalowy pojemniczek z cieniem. Możemy pomóc sobie pilniczkiem. Uwaga! Spód może być dość gorący! Nie parzmy paluchów!
4. Dajemy cieniom kilka minut na ostygnięcie. Następnie podklejamy je magnesem lub taśmą dwustronną i wkładamy do paletki.



5. I… gotowe! Cieszymy się miejscem, jakie zyskałyśmy w naszej toaletce ;)

Dajcie znać, jak Wam poszło ;)

Martołek Xx

4 września 2013

Środa. Początek września. Za oknem świeci piękne słońce. Promienie wpadają nieśmiało do olbrzymiego pomieszczenia zastawionymi biurkami i radośnie skaczą po klawiaturach i monitorach. Ciężko skupić się na pracy, kiedy panuje iście letnia aura! Nawet moje różowe pluszaki (uwiecznione na zdjęciu obok) zażywają kąpieli słonecznych. No cóż… nikt nie mówił, że będzie łatwo… Właściwie to powinnam siedzieć zawalona stosem notatek i próbować ułożyć jakiś sensowny plan działania na następny miesiąc. Tymczasem jednak spoczywam rozwalona na fotelu i klecę swój pierwszy post na nowego bloga. Szczerze mówiąc dość ciężko przychodzi mi pisanie po polsku. Odzwyczaiłam się... Kupa lat poza granicami kraju, praca w międzynarodowej firmie, prowadzenie stron w języku angielskim. To nie pomaga. Aż wstyd się przyznać, że kończyłam polonistykę. Fakt, było to wieeeeeki temu, ale jednak było. Mam nadzieję, że z czasem coraz łatwiej będzie mi to przychodziło. No, i że wystarczy mi zapału, by regularnie się tu pojawiać.

O czym zatem będę pisać? Hmm... o wszystkim, co tylko przyjdzie mi na myśl. Skupię się przede wszystkim na tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli na kosmetykach, makijażach, modzie i zdrowiu. Oprócz recenzji znajdziecie tu również haule, tutoriale krok po kroku, testy oraz ciekawe pomysły z serii DIY.

Musicie wiedzieć, że makijaże to moja wielka pasja. Po godzinach (oficjalnie możecie nazywać mnie pracoholiczką) zajmuję się stylizowaniem do sesji fotograficznych oraz do ślubów. Uwielbiam wszystko, co wymaga bycia kreatywnym. To chyba jakiś rodzaj uzależnienia...

Ok, dosyć marudzenia. Czas się przedstawić :)

Imię: Martołek
Wiek: hola! babeczek o wiek nie pytamy
Miejsce zamieszkania: Zielona Wyspa
Ulubiony kolor: brudny róż i fiolet, brąz
Ulubiony zapach: zapach wiosny, frezji, bzu i fiołków
Ulubiony stworek: mój pies Tofik
Ulubione słowo: masakra...

Maaasakra! Nie zorientowałam się nawet, że już ta godzina! Pora zbierać się do domku! W takim razie... do poklikania później!

Xx



Środa. Początek września. Za oknem świeci piękne słońce. Promienie wpadają nieśmiało do olbrzymiego pomieszczenia zastawionymi biurkami i radośnie skaczą po klawiaturach i monitorach. Ciężko skupić się na pracy, kiedy panuje iście letnia aura! Nawet moje różowe pluszaki (uwiecznione na zdjęciu obok) zażywają kąpieli słonecznych. No cóż… nikt nie mówił, że będzie łatwo… Właściwie to powinnam siedzieć zawalona stosem notatek i próbować ułożyć jakiś sensowny plan działania na następny miesiąc. Tymczasem jednak spoczywam rozwalona na fotelu i klecę swój pierwszy post na nowego bloga. Szczerze mówiąc dość ciężko przychodzi mi pisanie po polsku. Odzwyczaiłam się... Kupa lat poza granicami kraju, praca w międzynarodowej firmie, prowadzenie stron w języku angielskim. To nie pomaga. Aż wstyd się przyznać, że kończyłam polonistykę. Fakt, było to wieeeeeki temu, ale jednak było. Mam nadzieję, że z czasem coraz łatwiej będzie mi to przychodziło. No, i że wystarczy mi zapału, by regularnie się tu pojawiać.

O czym zatem będę pisać? Hmm... o wszystkim, co tylko przyjdzie mi na myśl. Skupię się przede wszystkim na tym, co tygryski lubią najbardziej, czyli na kosmetykach, makijażach, modzie i zdrowiu. Oprócz recenzji znajdziecie tu również haule, tutoriale krok po kroku, testy oraz ciekawe pomysły z serii DIY.

Musicie wiedzieć, że makijaże to moja wielka pasja. Po godzinach (oficjalnie możecie nazywać mnie pracoholiczką) zajmuję się stylizowaniem do sesji fotograficznych oraz do ślubów. Uwielbiam wszystko, co wymaga bycia kreatywnym. To chyba jakiś rodzaj uzależnienia...

Ok, dosyć marudzenia. Czas się przedstawić :)

Imię: Martołek
Wiek: hola! babeczek o wiek nie pytamy
Miejsce zamieszkania: Zielona Wyspa
Ulubiony kolor: brudny róż i fiolet, brąz
Ulubiony zapach: zapach wiosny, frezji, bzu i fiołków
Ulubiony stworek: mój pies Tofik
Ulubione słowo: masakra...

Maaasakra! Nie zorientowałam się nawet, że już ta godzina! Pora zbierać się do domku! W takim razie... do poklikania później!

Xx